17 września
16 września Stalin podjął decyzję o inwazji na Polskę. Następnego dnia o świcie bez żadnego ostrzeżenia wojska sowieckie przekroczyły granicę. Oficerowie Armii Czerwonej zapewniali, że idą z pomocą, by bronić Polskę przed faszystami. Czołgi wjeżdżały z białymi flagami, ale w miastach, do których dotarły, organizowano od pierwszych dni antypolskie wiece. Oddziały sowieckie parły nieprzerwanie na zachód, zmierzając do wyznaczonej w pakcie Ribbentrop–Mołotow linii Wisły. Jednocześnie w świat poszła informacja, że państwo polskie przestało istnieć i Armia Czerwona podjęła działania, by chronić interesy ludności ukraińskiej i białoruskiej.
Wiadomość o napaści ZSRR na Polskę zastała 25. pułk w Lubartowie. Dowódca pułkownik Stachlewski zanotował w swym dzienniku: „Skończyły się nadzieje na pomoc Zachodu, teraz jesteśmy zdani tylko na własne siły”. Przeciwko 25 dużym jednostkom polskim walczyło już 75 niemieckich, a teraz dołączyły do nich 52 wielkie jednostki sowieckie. Przewaga wroga była olbrzymia.
Po latach emigracyjny historyk Władysław Pobóg-Malinowski napisze: „Tej wojny w warunkach takich, jak ówczesne polskie – a więc przy tak straszliwej dysproporcji sił i tak fatalnej konfiguracji granic – nie mógłby wygrać ani żołnierz mężniejszy i lepszy od polskiego, ani wódz naczelny o największym nawet geniuszu militarnym. Jeśli już zmagania z samymi tylko Niemcami, przy bezczynności aliantów zachodnich, były walką zbyt nierówną i skazaną na klęskę, to cóż dopiero mówić o sytuacji po 17 września, kiedy Rosja, idąc z pomocą Niemcom, rzuciła na tyły polskie 30 dywizji piechoty, 12 brygad zmechanizowanych i 10 dywizji kawalerii”. Jedną z ostatnich decyzji opuszczającego kraj Dowództwa Naczelnego była „dyrektywa ogólna”, nakazująca unikania walki z armią radziecką poza obroną konieczną.
Jak można było wykonać tę dyrektywę, skoro od pierwszego dnia dochodziło do ataków na jednostki Wojska Polskiego, gwałtów i rabunków? Oddziały generała Wilhelma Orlika-Rueckemanna stoczyły z krasnoarmiejcami 40 potyczek i 2 bitwy.

Koło Wilna czerwonoarmiści dokonali egzekucji żołnierzy kilku oddziałów WP. W Rohatynie cały dzień trwała rzeź nie tylko umundurowanych żołnierzy, ale też „cywilnej burżuazji”. W Grodnie, Oszmianie, Nowogródku i Tarnopolu doszło do dramatycznych scen maltretowania jeńców. Z samolotów zrzucano ulotki podpisane przez dowódcę Frontu Ukraińskiego generała Siemiona Timoszenkę: „Żołnierze polscy! Bijcie oficerów i generałów! Nie podporządkowujcie się ich rozkazom. Pędźcie ich z waszej ziemi”.
Rankiem 17 września 6000 czołgów sowieckich przekroczyło granicę z Polską. Następnego dnia oddziały sowieckie były już w Równem, Tarnopolu i Kołomyi, a nazajutrz – w Lidzie, Nowogródku i Stanisławowie.
Prostacka sowiecka propaganda, odwołująca się do nienawiści klasowej, nie robiła na żołnierzach większego wrażenia. O ile w pierwszych dniach wojny niemieckie ulotki rozrzucane z samolotów były przez ułanów komentowane, to teraz nawet nie podnosili ich z ziemi. Apele nawołujące do buntów przeciwko „panom oficerom” przynosiły jakby skutki odwrotne do zamierzonych, umacniały tylko determinację do walki. W pułku nie zdarzały się przypadki niesubordynacji czy dezercji. Ułani wysyłani na pojedyncze patrole czy biorący udział w podjazdach wykonywali nawet najtrudniejsze zadania. Każda wygrana potyczka i udana akcja dawała im wiele satysfakcji.
Jeśli narzekali, to tylko na zaopatrzenie i łączność. Bywało, że całe dnie nie otrzymywali posiłków. Żywność dla siebie i paszę dla koni musieli zdobywać sami. Głodne konie skubały resztki suchych przydrożnych traw i obgryzały korę z drzew. Lato 1939 roku było upalne, bezdeszczowe, w wielu wsiach w studniach nie było ani kropli wody. Nie tylko głód, ale także pragnienie dokuczało zwierzętom i ludziom. Na pomoc ludności wiejskiej coraz rzadziej można było liczyć, bo wojna wkraczała na tereny zamieszkane przez wrogo nastawianych do Polski Ukraińców.
W nocy z 17 na 18 września Grupa Operacyjna generała Andersa wyszła z kompleksu leśnego Kozłówka-Lubartów i rozpoczęła marsz w kierunku Rejowca. Ułani unikali otwartych przestrzeni, szli duktami leśnymi lub drogami, wzdłuż których rosły drzewa, by w razie nalotu mieć możliwość ukrycia siebie i koni. Zwierzęta szybko pojęły komendę: „Lotnik, kryj się!” i często same szukały schronienia.
Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, niemal codziennie dochodziło do walk z oddziałami niemieckimi nacierającymi od zachodu. 20 września znakomicie spisały się dwa podjazdy podporucznika Błasińskiego i porucznika Gerleckiego, rozpoznając drogę prowadzącą w kierunku Krasnegostawu. Nie mając odpowiednich map, ułani często korzystali z bocznych, polnych dróg, szukając właściwego celu. Rozpoznanie terenu stało się w tym okresie bardzo ważnym elementem. 22 września szwadrony rotmistrzów Pieściuka i Roycewicza w brawurowym ataku zdobyły wieś Dąbrowa. Wzięto do niewoli trzydziestu Niemców. Dowódca podpułkownik Bohdan Stachlewski miał powody do dumy ze swych ułanów.
Wieczorem szwadrony przychodziły do Dąbrowy w zwartym szyku i zajmowały kwatery. Pojono i karmiono konie, tym razem nie brakowało owsa, koniczyny ani siana. Szefowie krzątali się w wiejskich chałupach, przygotowując kolację dla wojska, pieczono chleb. Późnym wieczorem dołączyły kuchnie polowe, a z nimi wozy amunicyjne. Była to ostatnia wspólna kolacja 25. Pułku Ułanów. Już następnego dnia ich drogi się rozeszły i nigdy potem nie zasiedli za jednym stołem