
W ostatnich latach życia bohater tej opowieści mieszkał przy ulicy Hibnera nr 9 (obecnie Zgoda). Lubił przychodzić na poranną kawę do kawiarenki obok księgarni „Nike”, często można go było spotkać w Pasażu Śródmiejskim lub na ruchliwej Chmielnej, spacerującego z laseczką w dłoni, zawsze elegancko ubranego. Starsi mieszkańcy Śródmieścia, pamiętający czasy powstania, pozdrawiali go na ulicy. Pewnego razu jakaś pani, prowadząc za rękę małego chłopca, zatrzymała się i, wskazując palcem, powiedziała: „To jest właśnie pan rotmistrz «Leliwa» z PAST-y, o którym ci tyle opowiadałam”.
Mieszkał sam, ale nie był samotny. „Ciągle dzwoni telefon lub ktoś puka do drzwi. To dzwonią chłopcy «Leliwy», prócz wyjątków wszyscy po sześćdziesiątce, to wpadają dziewczęta, oderwawszy się na chwilę od obowiązków przy wnukach. Przed czterdziestu laty wytworzyły się między nimi a «Leliwą» związki nie do zerwania” – czytamy w reportażu Tygodnika Powszechnego z 1987 roku.
Czytelnik prawdopodobnie zauważył, że podczas wielu akcji komenda rozpoczynała się od słów: „Chłopcy, za mną…”. Może było to sprzeczne z wojskowymi regulaminami, określającymi miejsce dowódcy batalionu podczas walki, ale zgodne z tradycją 25. Pułku Ułanów.
Załatwianie bieżących spraw, codzienne wizyty w sekretariacie stowarzyszenia wypełniały mu cały wolny czas, chociaż obok tego były jeszcze konie. Do końca życia pozostawały one jego wielką miłością.
„Dopóki miał na to siły, wczesnym rankiem, czasami przed przybyciem pracowników, odwiedzał klubowe stajnie – mówi zawodniczka Legii, uczestniczka Igrzysk Olimpijskich 1980 roku Wanda Wąsowska. – Miał swoich ulubieńców, którymi opiekował się szczególnie: karmił, poił, pielęgnował w chorobie. Posiadał specjalne nożyce, którymi obcinał koniom grzywy i ogony. Jak nikt inny potrafił zaplatać warkoczyki na końskich grzywach, tak jak to robiono kiedyś w pułkach ułańskich”.
Był specjalistą w dziedzinie żywienia koni. Wiedział, gdzie można kupić najbardziej wartościowe siano – we wsiach nad Narwią lub w dolinie Świdra.
„W jego domu całe ściany zawieszone były monotematycznymi obrazami: tylko i wyłącznie konie, a na poczesnym miejscu podobizna Arlekina III. Obok tego pamiątki, plakietki, nagrody, puchary ze 125 konkursów hipicznych, w których odnosił sportowe sukcesy” – pisał Tygodnik Powszechny.
Na cztery miesiące przed śmiercią na wniosek Środowiska Żołnierzy Batalionu „Kiliński” został mianowany ze starszeństwem z 27 września 1944 roku pułkownikiem. Do ostatnich dni życia utrzymywał kontakty ze swymi żołnierzami. Zmarł we śnie, w nocy 18 czerwca 1990 roku. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim wśród swoich żołnierzy, w kwaterach Batalionu „Kiliński”, w grobie obok swej żony „Luty”.
Śmierci się nie bał. Jak każdemu żołnierzowi, nie raz, nie dwa zaglądała mu w oczy. Czując, że się zbliża, własnoręcznie napisał swój nekrolog:
„Pułkownik WP i AK w stanie spoczynku Henryk Leliwa-Roycewicz, urodzony w 1898 roku w Janopolu.
Absolwent i instruktor Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Oficer 25. Pułku Ułanów Wielkopolskich. W kampanii wrześniowej – uczestnik bitwy pod Krasnobrodem. Dowódca Batalionu «Kiliński» w Powstaniu Warszawskim, zdobywca PAST-y, obrońca Śródmieścia.
Jeździec, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich w 1936 roku w Berlinie w WKKW. W czasach stalinowskich – więzień X Pawilonu na ulicy Rakowieckiej a potem we Wronkach.
Odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari V klasy – dwukrotnie, Krzyżem Walecznych – trzykrotnie, Medalem za wojnę 1918–1921, Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta, Krzyżem AK, Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Medalem Wojska Polskiego”.
Współzałożyciel Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej
Rzeczywiście, stali się oni jego drugą rodziną. Już w 1957 roku, a więc niedługo po wyjściu z więzienia, powołał do życia Środowisko Żołnierzy Batalionu AK „Kiliński”, które zarejestrowane zostało w strukturach Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOWiD). W 1978 roku odsłonięta została tablica pamiątkowa na gmachu PAST-y, a w 1979 – na placu Powstańców Warszawy i dwóch kościołach.
W 1989 roku „Leliwa” był jednym z założycieli Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej, które potem przekształciło się w Światowy Związek Żołnierzy AK.
Władze późnej PRL z dużą rezerwą patrzyły na jego działalność. Aż 8 lat trwały starania stowarzyszenia o przyznanie mu wysokiego odznaczenia państwowego. Początkowo próbowano to zbyć jakimś medalem niższej rangi, ale protesty jednego z żołnierzy batalionu – Edwarda Mortki pseudonim „Tumry” – doprowadziły do tego, że 2 sierpnia 1986 roku Henryk Roycewicz został udekorowany Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Podczas tej uroczystości „Tumry” wygłosił przemówienie, którego fragment warto przytoczyć:
„Dla nas, żołnierzy rotmistrz «Leliwa» był wzorem bojowego oficera, idącego zawsze w pierwszym szeregu. Pod jego dowództwem oswobodziliśmy znaczną część Śródmieścia Północnego, zdobyliśmy bastiony niemieckie – Prudential, Pocztę Główną, PAST-ę. Cechowała go bezprzykładna, czasami nawet może zbyt wielka, odwaga. Pierwszego sierpnia poderwał kompanię do ataku na Prudential, mając w ręku pistolet kalibru 7,65 milimetrów”.
Ta strona internetowa została opracowana na podstawie książki Zbigniewa Chmielewskiego "Rotmistrz Henryk Leliwa-Roycewicz i jego żołnierze", wydanej w 2018 roku przez wydawnictwo Klubu Dziennikarskiego MEDIA.






