top of page

Lato 1939

          Pewnego letniego popołudnia podczas prywatnego pobytu w Warszawie rotmistrz Roycewicz spotkał w Alejach Ujazdowskich podpułkownika Antoniego Szymańskiego z żoną. Nie widzieli się prawie trzy lata. Spotkanie było miłe dla obu stron i wszyscy długo przy kawie wspominali Olimpiadę Berlińską i przygody polskich jeźdźców. W pewnym momencie, kiedy rozmowa zeszła na aktualne tematy, podpułkownik, ściszając głos, powiedział: „Proszę nie powtarzać tego nikomu, ani nie wspominać o tym. Sytuacja międzynarodowa jest fatalna. Mam wrażenie, że w Warszawie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co nas wkrótce czeka. Trzeba być przygotowanym na najgorsze”.

            Słowa podpułkownika Szymańskiego, attaché wojskowego w Berlinie, a więc człowieka doskonale poinformowanego, robiły duże wrażenie. Po spotkaniu rotmistrz zwrócił się do dowództwa brygady o zezwolenie, w razie mobilizacji, na zabranie na wojnę swego olimpijskiego wierzchowca Arlekina III. Odpowiedź była pozytywna.

Zajęcie Kłajpedy przez Niemców, 23 marca 1939

Nad granicą pruską

          Kiedy 23 marca 1939 roku, w dniu zajęcia przez Niemców Kłajpedy, dowódca 25. Pułku Ułanów pułkownik Bohdan Stachlewski ogłosił w Prużanie tajną mobilizację, wielu sądziło, że to zwykłe ćwiczenia. Zamiast normalnych wezwań oraz komunikatów radiowych i prasowych rozesłano do wytypowanych rezerwistów zaklejone koperty, wzywając ich do stawienia się w pułku. Zawiadomienia wysyłano jako normalne listy, prasa otrzymała zakaz pisania o mobilizacji. W pułku było tylko 24 oficerów kawalerii i 3 z innych korpusów. Rotmistrz Henryk Roycewicz był w tym czasie w Grudziądzu, gdzie prowadził szkolenie jeździeckie. 

          Podporucznik Jan Błasiński tak wspomina ten dzień: „Starsi oficerowie pamiętali, że podobna próba miała miejsce w 1929 roku, kiedy to wspólnie z Francją mieliśmy rozpocząć wojnę prewencyjną z Niemcami. I co? Po kilku tygodniach projekt upadł”. Młodsi oficerowie dodawali: „Wojna – z kim? Z Niemcami? Przecież teraz jesteśmy z nimi na dobrej stopie. Z bolszewikami też mamy pakt o nieagresji”. Trzy dni później rozpoczęła się ewakuacja.

            Zgodnie ze starą tradycją szwoleżerów ułani mieli poruszać się konno, a walczyć – pieszo. Nowy regulamin kawalerii, który ukazał się w 1939 roku, poświęcony był w całości wyszkoleniu pieszemu. Jego autorzy doskonale wiedzieli, że w warunkach nowoczesnej wojny, kiedy do walki wkroczą oddziały zmotoryzowane i pancerne, a w powszechnym użyciu będzie broń maszynowa – największy wróg konnicy – sposoby walki muszą ulec zmianie.

            Podczas kilku miesięcy ćwiczeń nad granicą z Prusami, z dala od koszar wiele uwagi poświęcono też wyszkoleniu kawaleryjskiemu. Konie, spędzające kilka godzin dziennie w terenie, mające możliwości regularnych kąpieli w jeziorze, wyglądały na zdrowsze i sprawniejsze. Codziennie przed południem na rozległym poligonie wzdłuż szosy Sierpc–Górzno odbywała się musztra konna całego pułku. Początkowo ćwiczono w plutonach i szwadronach, a potem w pełnym składzie. Na sygnał trąbki konie przechodziły ze stępa w kłus, a potem w galop. Jak na paradzie przechodziły z szyków marszowych w kolumnę szwadronów, w potem w kolumnę trójkową itd. Było to wspaniałe widowisko, które ściągało widzów z całej okolicy.

Generał Władysław Anders

19 lipca we Wlewsku odbyły się uroczystości święta pułkowego. Nad jeziorem Piaseczno odprawiona została msza polowa przed zbudowanym przez żołnierzy ołtarzem, a po niej defilada. „To było niezapomniane wrażenie – wspomina dzisiaj Jan Sadowski, który wtedy był dziewięcioletnim chłopcem. – Generał Anders na swym okazałym gniadym wierzchowcu, jadący przed frontem ułanów, wyglądał wspaniale. W pewnym momencie zatrzymał się przede mną i zapytał: «A ty kim chciałbyś zostać, jak dorośniesz?». Bez wahania odparłem: «Oficerem ułanów». Wówczas było to marzenie każdego chłopca w naszej okolicy”.

            Po defiladzie właścicielka majątku Wlewsko pani Różycka zaprosiła generała Władysława Andersa i dowództwo 25. pułku na uroczysty obiad. W pięknym salonie, ozdobionym rodowymi pamiątkami, starą zbroją i portretami przodków, długo rozmawiano o tradycjach tutejszej szlachty. Nikt nie przypuszczał, że kilka miesięcy później przedstawiciele rodzin Różyckich, Sadowskich i Nowakowskich staną się organizatorami zbrojnego podziemia. Paweł Nowakowski będzie pełnił obowiązki komendanta Armii Krajowej na północnym Mazowszu.

          W sierpniu przed wybuchem wojny do pułku powrócił rotmistrz Roycewicz i przejął dowództwo nad drugim szwadronem. Przez blisko trzy miesiące zastępował go sumiennie porucznik Jan Błasiński. Przełożeni dobrze oceniali wyszkolenie bojowe ułanów; jeśli mieli pewne zastrzeżenia, to dotyczyły one zajęć z wychowania obywatelskiego. Ułani nie czytali prasy, chętniej niż polityką zajmowali się codziennymi sprawami. Często zastanawiali się: „Jak to będzie, kiedy powrócimy do Prużany?”. Rotmistrz był zaskoczony tą atmosferą. Odnosiło się wrażenie, że nikt nie zdaje sobie sprawy z grożącego krajowi niebezpieczeństwa.

Warszawa, Aleje Ujazdowskie przed II Wojną Światową

          Podobne nastroje panowały także wśród ludności cywilnej. Wiara w zwycięstwo była powszechna, nikt nie dopuszczał do siebie myśli o klęsce. Wszystkie grupy społeczne – chłopi, ziemiaństwo i inteligencja – nastawione były antyniemiecko. W ciągu setek lat mieszkańcy tych nadgranicznych ziem doznali wielu krzywd ze strony Prus, i teraz wierzyli, że Wojsko Polskie obroni ich przed najeźdźcą. Ułanów przyjmowano więc z wielką gościnnością. Podczas Świąt Wielkanocnych w wielu wsiach i dworach przygotowane zostały stoły, przy których dzielono się z żołnierzami jajkiem. Specjalnie dla wojska organizowano też spotkania, festyny, pokazy i przedstawienia.

         A co na temat zbliżającej się wojny sądzili oficerowie? Nikt nie miał wątpliwości – walkę należy podjąć. Przetrzymać pierwszy atak, bronić się dwa–trzy tygodnie, a potem, gdy przyjdzie pomoc z Zachodu, ruszyć do kontrataku. Zwycięstwo będzie nasze! Podczas rozmów z kolegami rotmistrz Roycewicz nawet słowem nie wspomniał o swym niedawnym spotkaniu z pułkownikiem Szymańskim.    

          Pewnego dnia podczas wizytacji pułku generał Anders zobaczył rotmistrza Roycewicza i szczerze się ucieszył: „Zapraszam na kawę rotmistrzu, dla relaksu powspominamy dawne czasy”. A mieli co wspominać. W latach, kiedy Roycewicz był uczniem Szkoły Handlowej w Kownie, podchorąży Anders służył w 3. Noworosyjskim Pułku Dragonów w tym mieście (1910–1911). W 1919 roku obaj walczyli na froncie litewsko-białoruskim i dotarli nad Berezynę, łączyła ich pasja jeździecka, startowali w wielu konkursach, a w 1937 roku wystąpili w jednej drużynie podczas Mistrzostw Wojska Polskiego w Białymstoku. Sytuacja była poważna. Na granicy z Polską Wehrmacht zgromadził osiemdziesiąt procent swego potencjału wojennego, pozostałe dwadzieścia zostawiając w rezerwie na wypadek interwencji Francji. Do ataku na Polskę przygotowywały się 72 dywizje, w tym 8 zmotoryzowanych i 7 pancernych. Miała to być wojna błyskawiczna, Blitzkrieg. Ponad milion żołnierzy miało wspierać 2400 czołgów i 2000 samolotów. W starciu z najpotężniejszą w owym czasie armią świata szanse Polaków były nikłe.  .

            Ledwie zasiedli za stołem, a już pojawił się goniec z ważnym meldunkiem, potem drugi, trzeci… „Niestety, panie rotmistrzu, naszą pogawędkę będziemy musieli przełożyć na inne, bardziej spokojne czasy. Da Bóg, być może w Prużanie”.

Wkrótce potem w Lidzbarku odbył się festyn ludowy, na który zaproszony został także generał Anders. Na brzegu jeziora wybudowano amfiteatr, a na wodzie na tratwie znajdowała się scena. Nauczyciele miejscowych szkól przygotowali program pokazujący bogatą kulturę ludową regionu. Były piękne stroje, tańce i obrzędy, grała miejscowa kapela. Kiedy festyn dobiegał końca, ktoś wzniósł okrzyk: „Do zobaczenia w Królewcu, panie generale!”, a orkiestra zagrała „Sto lat” na cześć honorowego gościa.

            20 sierpnia został zarządzony stan gotowości bojowej. Obsadzono wyloty wszystkich dróg, w nocy po wioskach krążyły patrole wojskowe, w wyznaczonych punktach umieszczono erkaemy. Po kilku dniach ułani opuścili swe kwatery i przeszli na linię okopów. Jeden z plutonów rotmistrza Roycewicza skierowany został na placówkę nad jeziorem Jeleń.

            „W tych trudnych dniach, kiedy przybywało wiele nowych zadań i obowiązków, bardzo pomocny okazał się medal olimpijski – napisał w swym notatniku rotmistrz Roycewicz. – Żołnierze widzą we mnie nie tylko dowódcę, ale także olimpijczyka. Ze swej strony starałem się zdobyć ich jak największe zaufanie, bo wiedziałem, jak ważne ono będzie na polu walki”.

            25. Pułk Ułanów rozpoczął kampanię wrześniową, mając w swych szeregach 36 oficerów, 213 podoficerów i 625 ułanów. Uzbrojenie to: 709 karabinków, 133 pistolety, 18 erkaemów, 4 cekaemy, 4 armaty przeciwpancerne, 616 szabli, 108 lanc. Konie: 616 – wierzchowe, 43 – juczne, 221 – pociągowe.

bottom of page