top of page

Polska szkoła jeździecka

Lata 20. to najlepszy okres w dziejach polskiego jeździectwa – o Polakach zrobiło się głośno w świecie. Podczas Igrzysk Olimpijskich w 1924 roku zdobyli pierwszy medal, zwyciężali w międzynarodowych prestiżowych konkursach. W środowisku jeździeckim coraz częściej mówiono o „polskiej szkole”. W Grudziądzu kształciła się liczna grupa utalentowanych kawalerzystów, którzy przygotowywali się do tego, by zastąpić swych starszych kolegów. W grupie tej znalazł się także porucznik Henryk Roycewicz.

Grudziądz współcześnie

          Narodziny „polskiej szkoły” łączą się nierozerwalnie z historią Wojska Polskiego. W 1919 roku, kiedy naczelnik Józef Piłsudski zwrócił się do Polaków, by wracali do kraju, do kawalerii trafiło wielu oficerów służących wcześniej w armiach trzech zaborców. Przywieźli oni ze sobą różne tradycje, odmienne koncepcje i metody szkoleniowe. Z Petersburga przybyli Karol Rómmel, Sergiusz Zahorski i Leon Kon, wychowankowie sławnego angielskiego instruktora Jamesa Fillisa. Podczas Igrzysk Olimpijskich w 1912 roku w Sztokholmie Rómmel i Zahorski reprezentowali carską Rosję; nieszczęśliwy upadek pozbawił Karola Rómmla mistrzowskiego tytułu. Kiedy przebywał w szpitalu, król Szwecji Gustaw V przysłał mu pamiątkowy medal i list pełen wyrazów uznania. Cała rodzina królewska kibicowała polskim jeźdźcom. W petersburskiej szkole kawalerii preferowany był włoski, naturalny styl jazdy. Nic więc dziwnego, że po przyjeździe do Grudziądza podpułkownik Rómmel i jego koledzy stali się propagatorami tej szkoły. Z kolei oficerowie z armii austriackiej i niemieckiej, w większości absolwenci wojskowej szkoły kawalerii w Wiedniu – Hubert Brabec, Jan Kossak i Edward Koenig – byli zwolennikami tradycyjnej szkoły maneżowej. W Grudziądzu znalazła się także grupa instruktorów z armii francuskiej, którzy przyjechali do Polski, by pomagać w szkoleniu przyszłych kadr.

            Przy układaniu programów i zajęć praktycznych często dochodziło do kontrowersji i ostrej wymiany zdań: „Wszędzie, gdzie tylko rzucić okiem, wszyscy skaczą i skaczą – powtarzał podpułkownik Rómmel. – Czyżby ten piękny sport polegał tylko na skakaniu?”. Pułkownik Brabec ubolewał natomiast, że zaniedbywane jest podstawowe ujeżdżenie. Rotmistrz Leon Kon i podpułkownik Tadeusz Machalski reprezentowali taki oto pogląd: „Zawody ujeżdżenia konia nie są sportem, ale sztuką, i to sztuką całkiem specjalną. Igrzyska Olimpijskie mają jako podstawę walkę, a jazda maneżowa walki nie wymaga. Nie można zmuszać koni do wykonywania sztucznych ruchów. Jeżeli wyznawcy starej szkoły twierdzą, że jazda maneżowa przygotowuje do jazdy w terenie, to wyznawcy nowej są zdania, że ona wydajność konia w terenie psuje i zmniejsza”. Jak pokazują doświadczenia, polemiki i ścieranie się różnych poglądów w sporcie wyczynowym wychodzą tylko na dobre. Tak było i tym razem.

            W 1924 roku Igrzyska Olimpijskie odbywały się w Paryżu. Dla Polaków miał to być pierwszy olimpijski start i pierwsza próba zmierzenia się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Do Paryża pojechała osiemdziesięcioosobowa ekipa, znalazło się w niej sześciu jeźdźców. Słabo przygotowanym sportowcom od pierwszego dnia wiodło się fatalnie i zanosiło się na totalną klęskę. Nieoczekiwanie na finiszu rozgrywek przyszły sukcesy – w drużynowym wyścigu kolarskim na 4 kilometry zdobyliśmy srebrny medal, a w indywidualnym konkursie skoków porucznik Adam Królikiewicz startujący na koniu Picador wywalczył brąz. Do dziś trwają spory o to, który z medali był pierwszy. Podpułkownik Karol Rómmel na swym wiernym Krechowiaku, dziewiętnastoletnim wierzchowcu, który przeszedł cały szlak bojowy na frontach pierwszej wojny światowej, był dziesiąty indywidualnie w WKKW. W ekipie jeźdźców wystąpił także major Tadeusz Komorowski, późniejszy komendant Armii Krajowej.

            Po tym udanym występie zainteresowanie sportem jeździeckim na terenie całego kraju wzrosło, a Picador stał się ulubieńcem publiczności. Stopniowo rozszerzały się też międzynarodowe kontakty, coraz większe grupy polskich zawodników startowały w zagranicznych konkursach, przybywało też imprez w kraju. Na szczególną uwagę zasługuje występ naszych reprezentantów jesienią 1926 roku w Nowym Jorku – odbił się on szerokim echem w świecie. Ministerstwo Spraw Wojskowych wysłało trzyosobową ekipę: rotmistrz Adam Królikiewicz, porucznik Kazimierz Szosland i porucznik Michał Toczek. W zawodach, które odbyły się w słynnej hali Madison Square Garden, uczestniczyli jeźdźcy z wielu krajów. Na trybunach komplety publiczności, codziennie 10 000 widzów, w lożach prasowych setki reporterów. Polacy stali się rewelacją zawodów i zaskoczyli osiąganymi wynikami. Zdobyli najbardziej prestiżowe trofeum – Puchar Narodów, zwany tu The International Militari Trophy – wyprzedzając Francję, Belgię i Kanadę, i indywidualnie wywalczyli dziesięć nagród.

            Nieoczekiwane sukcesy Polaków zrobiły olbrzymie wrażenie, tym bardziej, że ich konie zdecydowanie ustępowały tym pochodzącym z europejskich i amerykańskich hodowli. Dziennik The Evening Post pisał: „Zwycięstwa Polaków da się wytłumaczyć tylko nadzwyczajnym talentem i sprawnością jeźdźców. Polacy odnowili tradycje swego sportu konnego w 1920 roku, w kraju zniszczonym przez wojnę i ogołoconym z wierzchowców. Ich fenomenalny sukces należy przypisać wrodzonemu zamiłowaniu do sportu i koni. Nieskończona cierpliwość i świetna znajomość psychiki zwierząt wraz z głęboką wiarą i zaufaniem do tego czworonożnego przyjaciela są uderzające”. Prasa polonijna również szeroko komentowała występ. Kurier Narodowy pisał: „Świetne tradycje jazdy polskiej utrzymane zostały w Madison Square Garden zwycięstwem trzech oficerów Nowej Polski”.

            Pomyślna passa zapoczątkowana w Paryżu trwała również na Igrzyskach Olimpijskich w 1928 roku w Amsterdamie. Polscy jeźdźcy wywalczyli tam dwa medale. W WKKW drużyna w składzie: podpułkownik Karol Rómmel, rotmistrz Michał Antoniewicz i rotmistrz Józef Trenkwald zajęła trzecie miejsce. W zamykającym olimpiadę drużynowym konkursie skoków Prix de Nations Polacy: rotmistrz Michał Antoniewicz, porucznik Kazimierz Gzowski i porucznik Kazimierz Szosland zdobyli medal srebrny, ustępując tylko Hiszpanom. Indywidualnie najwyższą lokatę – czwartą – wywalczył porucznik Gzowski, przegrywając walkę o medal w barażowym przebiegu. Rezerwowym zawodnikiem w ekipie był major Henryk Dobrzański, później sławny w latach wojny partyzant, żołnierz września 1939 roku, który nigdy nie złożył broni – „Hubal”.

            Jednym z kandydatów do reprezentacji był także porucznik Roycewicz. Rok spędzony w Szkole Kawalerii w Grudziądzu przyniósł doskonałe efekty – dojrzał jako sportowiec i znacznie poprawił technikę jazdy. W mistrzostwach „Militari” w 1924 roku w Warszawie, startując na grzbiecie Hetmana, wygrał konkurencję zwaną jazdą przepisową i w nagrodę otrzymał siodło. W 1927 roku mistrzostwa rozgrywane były również w Warszawie. Tym razem zaprezentował się świetnie we wszystkich konkurencjach i w końcowej klasyfikacji był piąty. W czworoboku zajął pierwsze miejsce na siedemdziesięciu startujących zawodników, a we władaniu bronią znalazł się na siódmym miejscu. Zachęcony tymi rezultatami stanął na starcie eliminacji przed Igrzyskami Olimpijskimi w 1928 roku. Niestety, dał tu o sobie znać brak doświadczenia i Roycewicz nie zakwalifikował się do ekipy. Zdaniem obserwatorów w eliminacjach pojechał poniżej swych możliwości.

bottom of page